Rzeźba „Three Faces” to nie tylko ceramiczna forma — to wizualna metafora naszej wewnętrznej złożoności. Trzy głowy, jedna nad drugą, nie są przypadkowe. To warstwy osobowości, które nosimy w sobie każdego dnia. Twarz, którą pokazujemy światu. Twarz, którą znamy tylko my. I ta trzecia — nieuchwytna, intuicyjna, czasem sprzeczna, czasem prawdziwsza niż wszystkie inne.
Carl Jung pisał: „Każdy nosi maskę, którą pokazuje światu, i drugą, którą ukrywa przed sobą samym.” Ta rzeźba zdaje się mówić: nie jesteśmy jednowymiarowi. Jesteśmy zbiorem doświadczeń, emocji, ról — czasem harmonijnych, czasem w konflikcie.
Virginia Woolf w „Trzech Guineach” pisała: „Nie ma jednej kobiety, są trzy kobiety — ta, którą widzisz, ta, którą ona widzi, i ta, którą widzi świat.” To samo można powiedzieć o każdym z nas.
Rzeźba Doroty Urbaniak-Pełki nie daje odpowiedzi. Ale zadaje pytanie: czy potrafimy zaakceptować wszystkie swoje twarze? Czy potrafimy żyć w zgodzie z tym, co w nas niejednoznaczne?
Bo może właśnie w tej potrójnej osobowości kryje się nasza siła. Nie w spójności, ale w zdolności do bycia wielowymiarowym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz